wtorek, 17 kwietnia 2012

Tarifa - Cádiz - Córdoba

Jeszcze jedno spojrzenie na Maroko.
Przeprawa promem z Tangeru do Tarify przebiegła zgodnie z planem, bez opóźnienia, którego doświadczył Piotr.
W Hiszpanii jest dwie godziny później niż w Maroku. Mimo, że prom płynie zgodnie z rozkładem 35 min (w rzeczywistości godzinę), wjechaliśmy na prom rano, a wyjechaliśmy z portu wczesnym popołudniem czasu lokalnego. Słońce zachodzi tu na południu Hiszpanii dzisiaj ok. 21,00, wstaje za to o 07,40.
Nie musimy się spieszyć. Samolot z Madrytu do Warszawy mamy dopiero w czwartek po południu. Z wielką radością jestem znowu w Hiszpanii. Nie dlatego, że Maroko mnie znudziło. Po prostu uwielbiam Hiszpanię, ten kraj; klimat, zabytki, ludzi, jedzenie, wino, muzykę, język.
W okolicach Tarify ciągle wieje. Dobre miejsce na windsurfing. 

Cádiz (Kadyks) ma swój charakter. Szkoda, że byliśmy tu tylko przez chwilkę, ale dobre i to.



Naszym dzisiejszym celem była Córdoba. Z autostrady zjechaliśmy na południe od Sevilli. Na stacji benzynowej Maciek zauważył, że powinien naciągnąć i nasmarować łańcuch. Czynność ta brudzi ręce, dlatego też odłożył ją do postoju w hotelu. Niestety tak daleko nie dojechaliśmy. Łańcuch zerwał się po 30 km. Zaskoczenie, mimo wszystko. Dobrze, że nie zablokował koła. Dobrze, że nie stało się to na autostradzie. Dobrze, że nie stało się to na pustyni w Maroku. Mieliśmy szczęście. 
Doholowałem Maćka 6 km do Marchena. Po pierwszych trudnych metrach (zaczynaliśmy pod górę na zakręcie na ślimaku) poszło nam całkeim sprawnie. Marchena to miasteczko niewielkie, ale za to ma w nim warsztat motocyklowy wielki mistrz. Łańcucha do tego modelu Yamahy nie miał wprawdzie, ale sprawnie wymienił pięć czy sześć uszkodzonych ogniw. Dokładnie wiedział, co robi. Każdy jego ruch był zaplanowany, każde narzędzie właściwie dobrane. Pracował sam (jednocześnie obsługując i sklep, i klientów w warsztacie, w tym nas) chyba trochę po godzinach. Jego żona z córką zjawiły się w międzyczasie. Miały zapewne jakieś plany, ale nie okazywały zniecierpliwienia. Mistrz za dwie godziny pracy, która ratowała naszą podróż, wziął 25 Euro. Jak tu nie kochać Hiszpanii i Hiszpanów?

Do Córdoby dotarliśmy jeszcze przed zmrokiem. Hotel mamy tuż przy Mezquita, tak się zresztą nazywa.

Kolacja w barze tapas w pobliżu. Znakomite wino El Roble z okolic Cordoby. Maciek wolał piwo. Dawno nie piliśmy nic poza wodą, czy miętową herbatą. Jak to dobrze, że jest na świecie taka różnorodność kulturowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz