Na plaży w sobotnie przedpołudnie nie wytrzymaliśmy zbyt długo. Po krótkiej przejażdżce zaparkowaliśmy na wielkim placu przy porcie w Essaouira. Ryby, krewetki, kalamary - prosto z morza, podane w nieskomplikowany sposób, bardzo nam smakowały. Po obiedzie spacer po starej części miasta, otoczonej murami medinie.
Wielka Niedziela miała dla nas w tym roku zupełnie inny charakter. Wielkanocnym elementem przy śniadaniu były czekoladowe jajeczka i ciastka przywiezione przez Małgosię z Polski.
Nie spiesząc się zapakowaliśmy się i po południu byliśmy już w Marrakechu. Dzień był bardzo ciepły.
W Marrakechu pozostajemy dwie noce. Pokoje zrezerwowałem w Riad Othmane, w północnej cześci mediny. Przed przyjazdem, zadzwoniłem do Hassana, właściciela hoteliku, zgodnie z jego prośbą, informując, kiedy przyjedziemy. Wykorzystał okazję, żeby mi poradzić, abyśmy pozostawili motocykle na parkingu na głównym placu Jemaa El Fna, a do hotelu przyjechali taksówką. Była to z pewnością dobra rada dla większości turystów. My jednak lubimy wyzwania. Współrzędne Riadu (jak się okazało niedokładne) wprowadziłem do GPS i odważnie wjechaliśmy w medinę. Samochodem nie byłoby to oczywiście możliwe. Małe motocykle i skuterki dość sprawnie, wręcz brawurowo czasami, poruszaja się ciasnymi uliczkami mediny. Nam, ciężkimi motocyklami z wystającymi kuframi tak łatwo nie było, ale udało się. Zabawa znakomita. Przeciskając się pomiędzy straganami i klucząc w ciemnych zaułkach, czułem się dość abstrakcyjnie, jak w scenach z Indiana Jones.
Hassan przyjął nas bardzo serdecznie. Na powitanie przygotował dla nas oczywiście miętową herbatę. Po rozpakowaniu odprowadziliśmy motocykle na nieodległy parking, gdzie mamy nadzieję znaleźć je jutro. Maciek był bardzo niespokojny, kiedy je pozostawialiśmy. Rzeczywiście, turyści w medinie w Marrakechu są łatwym celem, aby zostać co najmniej naciągniętymi. Z wrogością się nie spotkaliśmy, ale daleko idąca ciekawość zwłaszcza młodych mieszkańców, połączona z chęcią wyłudzenia pieniędzy, jest dość trudna do oswojenia.
Na kolację skierowaliśmy się na Jemaa El Fna, to z naszego hoteliku około 10 minut pieszo. Wieczór jest porą, gdy uliczki mediny wypełniają się, dosłownie, ludźmi. Tuż przed dojściem do placu ruch w wąskim pasażu został zablokowany. Tłum napierał z obu stron. Trudno powiedzieć, dlaczego. Czułem się jak tak, jak czasami na koncertach. Z tą różnicą, że musiałem siłą wyjąć czyjąś rękę z mojej kieszeni broniąc portfela. Straciłem niestety okulary. Wkurzająca historia. Dobrze, że mam drugie.
Plac Jemaa El Fna wieczorami jest pełen ludzi. Codziennie po południu rozstawiają się przenośne restauracje. Codziennie rozkładane są od nowa są setki konstrukcji zadaszeń, ławki, stoły. Nad tą częścią placu unosi się aromatyczny dym. Na węglu pieczone są różne rodzaje mięsa, ryby, krewetki. Naganiacze są bardzo aktywni i kreatywni w przekonywaniu przechodzących do tego, aby wybrać właśnie ich garkuchnię. Zapachy, zgiełk, dobra zabawa. znakomite proste jedzenie, oczywiście.
W ciągu dnia, o czym przekonaliśmy się dzisiaj, restauracji tu nie ma. Pozostają jedynie na obrzeżach stragany, gdzie wyciskają pyszny sok z cytrusów oraz centralnie - muzycy, zaklinacze wężow, kobiety oferujące tatuaż.
Dzisiejszy dzień był dla nas bardzo ciekawy i wyczerpujący. Zwiedziliśmy wszystkie istotnijesze miejsca opisywane w przewodniku. Z wyjątkiem Jardin Majorelle, dokąd pojechaliśmy taksówką, wszędzie na piechotę. Przy czym chodzić po medinie oznacza przemierzać wielki bazar. Wzrok bezustannie przenosi się z jednej ciekawej scenki na inną. Nie wypada też nie odpowiadać na ciągłe zagadywania ze strony sprzedawców i potencjalnych pomocników we wskazaniu drogi.
Wjazd do Marrakechu. W oddali białe szczyty Atlasu.
Riad Othmane prowadzony przez Hassana jest bardzo przytulnym, schludnym hotelikiem. Takich tradycyjnych domów czy pałaców z wewnętrznym ogrodem lub patio jest w Marrakechu setki.
Kilka zdjęć z naszego dzisiejszego intensywnego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz