piątek, 6 kwietnia 2012

Assa - Tiglite - Ayoun-Du-Draa - Tan Tan - El Ouatia


W dalszym ciągu uzupełniam zaległości.


Przypadek sprawił, że znaleźliśmy się w Tagmat. Przeżycie, dla mnie jedno z ważniejszych w czasie tej podróży, jak to zwykle bywa, nie było planowane.
Tagmat od współczesnej części Assa oddziela zacieniony palmami oued. Tagmat to ruiny domów z gliny wbudowane w zbocze wąwozu, dzielnica dzisiaj już zupełnie porzucona. Wyjątkiem jest jedynie niedługi ciąg domów przy głównej ulicy wzdłuż rzeki, odrestaurowany w ostatnich latach przez Pana Ahmeda. Wraz z córką prowadzi on cafe - reastaurant. Można też przenocować w tajemniczych wnętrzach, aczkolwiek nie jest to hotel. Do dyspozycji gości są wyłożone miękkimi dywanami pomieszczenia na piętrze, różnych kształtów i wielkości. My wybraliśmy “salon” - od ulicy nad kuchnią. Łóżek nie ma. Mamy śpiwory, nie szkodzi. Niewielka łazienka bez ciepłej wody na dole. Poza nami gośćmi była para Belgów, ale nocowali trochę dalej, w innej “bramie”.
Motocykle wprowadziliśmy wąskim i niskim korytarzem do niewielkiego patio pełniącego rolę sali jadalnej.
Na kolację podano nam tradycyjnie sałatkę marokańską, znakomity chleb i tagine. Tym razem “tagine chameau”. Pomimo że Maciek nie zrozumiał nazwy potrawy, dość nieufnie odniósł się do mięsa. Kiedy przetłumaczyłem, tym bardziej kategorycznie stwierdził, że nie będzie jadł wielbłąda. Wyrzucał mi, że mogę jeść miłe zwierzę, które przecież podziwiamy i fotografujemy na codzień.
Spało się znakomicie. Pomieszczenie miało wprawdzie oszkolone okna, ale osadzone w ozdobnej ścianie ażurowej. Z drugiej strony mur nie był podciągnięty do dachu. Było więc przewiewnie, ale nie zimno. Około wpół do piątej, jeszcze po ciemku, ciszę nocy wypełnił piękny głoś muezzina z pobliskiego minaretu. Po chwili przyłączyli się inni, z bardziej odległych meczetów Ten nasz śpiewał jednak wyjątkowo. Sądzę, że dobrze zdawał sobie sprawę ze zwojego talentu i dobrej okazji do jego zaprezentowania w tej pięk nocnej improwizacji. Szkoda, że skończył tak szybko.
Salon, nasza sypialnia.

Śniadanie. Przyrządzanie herbaty, zwykle z dodatkiem mięty, dobrze słodzonej, jest w Maroku rytuałem. Pan Ahmed z powagą parokrotnie nalewał ją z wysoka z dzbanka do szklanki, z powrotem do dzbanka i jeszcze raz do szklanki. 


Na zdjęciu Tagmat w 2006 r. przed rekonstrukcją. Zapytałem, czy mogli liczyć w finansowaniu odbudowy zabytku na pomoc państwa. Pan Ahmed nie był zbyt pewny swojego francuskiego (sądzę, że nie był gorszy od mojego), więc o pomoc w tłumaczeniu poprosił córke. Ona też nie zrozumiała w pierwszej chwili. Tego rodzaju wsparcie państwa jest tu, jak widać, abstrakcją.

Pożegnaliśmy Tagmat i Pana Ahmeda z córką. Jeszcze parę spojrzeń zanim, nie bez żalu, odjedziemy.




Wierne dromadery są bohaterami pomnika na centralnym placu Assa.
Wtorek był dla nas ostatnim planowanym dniem off-road w czasie tego wyjazdu. Trasa z Assa do Tan Tan ma 230 km, z czego ok. 150 km drogami (i bezdrożami) urozmaiconej pustyni. Chris Scott oznaczył ją jako MW3.
Po paru godzinach wjechaliśmy na wyschnięte jezioro. Przyjemna szybka jazda po równym dnie w wyznaczonym kierunku swobodnie zakładanym śladem.
I tu po raz kolejny spotkanie z miłą rodziną rodziną wielbłądów. Tym razem ja próbuję się z nimi zaprzyjaźnić.

Ten wielbłąd z kolei, zanim go spłoszyłem, jadł liście arganier, kolczastego drzewa, o którym wczesniej pisałem.
Krajobrazy się zmieniały. Wjechaliśmy w krainę kaktusów.



Dwukrotnie zaskoczyło nas pojawienie się asfaltowej drogi w środku pustyni. Wyboista droga z nienacka przechodziła w równy nowy asfalt, który po paru minutach tak samo niespodziewaniie się kończył. 


Zastanawialiśmy się, dla kogo ta inwestycja. Przez cały dzień spotkaliśmy na naszej drodze zaledwie jednego wysłużonego Landrovera. To ulubione pojazdy Nomadów, które od czasu do czasu widzieliśmy zaparkowane obok ich namiotów. W pobliżu krzątały się barwnie ubrane kobiety. Zbliżanie się do obozowiska Nomadów sygnalizowały pasące się wielbłądy.
Oby tylko szosa nie uśpiła niczyjej czujności. Tu wystąpiła tak zwana kolizja w projekcie.
W którymś momencie zdecydowaliśmy się na skrót. Zaznaczona na mapie droga wydawała się przebiegać niepotrzebnie po trójkącie. Tylko, że dróżka na skrót zniknęła. Do następnego punktu pośredniego przed nami 5 km na przełaj. 
Ależ to zabawa. Slalom pomiędzy krzakami, omijanie większych kamieni i pokonywanie wyżłobionych strumieni w nieckach pomiędzy pagórkami. Niepowtarzalna frajda.
Ostatnie kilemetry były kulminacją dnia. Jazda wzdłuż koryta Oued Draa; trochę piasku, trochę luźnych kamieni, poszukiwanie szlaku, który coraz to ginął, na koniec stromy skalisty podjazd. Wreszcie koniec. Przyjemne zmęczenie, mnóstwo wrażeń, które na długo pozostaną.



Dojechaliśmy do głównej drogi N1 jakieś 20 km na południe od Tan Tan. Tan Tan jest ostatnim większym miastem w Maroku. Dalej na południe leży Sahara Zachodnia. Na trasie N1 panuje duży ruch, jak na Maroko. To ważna droga tranzytowa z północy na południe. Nie wiem, gdzie jest nstępna. W Egipcie?
Wjeżdżających do Tan Tan witają dwa wielbłądy.
Piotr czekał już na nas w El Oatia, zwanym także Tan Tan Plage, 25 km od Tan Tan nad Oceanem. Pokój z widokiem na morze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz