sobota, 31 marca 2012

Foum Zguid - Issil - Akka Ighern - Tata

Wczorajszy dzień był wspaniały. Trasa moim zdaniem najpiękniejsza w tej podróży.
Przy układaniu szlaku korzystałem z przewodnika Chrisa Scotta “Morocco Overland”. Nasza droga wczoraj, ok. 250 km, była kombinacją tras opisanych w książce jako MA7 i MA6. Z równiny Sahary (poziom ok 600 m n.p.m.) mieliśmy przeciąć pasmo Antyatlasu (przełęcze ok 1850 m n.p.m.) do plateau rozpościerającego się pomiędzy Antyatlasem i odległymi szczytami Atlasu). Z wioski Issil na plateau zaplanowaliśmy powrót na przełęcz Antyatlasu i stromy zjazd do Akka Igerm. 
Z Foum Zguid skierowaliśmy się na północ, a potem na zachód. Jeszcze na asfalcie spotkanie z dobrymi znajomymi.
Droga przebiegała wzdłuż rzeki. Gubiła się po wjechaniu do wiosek. Trudno było chwilami zorientować się, czy należy podążać kamienistym korytem strumienia, czy też wjechać do czyjegoś ogródka.




Dźwięk motocykli z pewnością słychać jest w górach z daleka. Pojazdy są tu rzadkością. Mieszkańcom kojarzą się najwidoczniej z turystami, ponieważ na drogę na nasze spotkanie wybiegały wesołe dzieci. Zatrzymać się oznacza zostać otoczonym przez ciekawską gromadkę, która rośnie z każdą chwilą. Tym razem uznałem, że zapas długopisów i lizaków, jaki miałem ze sobą (Małgosia mnie zaopatrzyła zawczasu), wystarczy dla każdego.


Droga wspięła się na przełęcz 1830 m n.p.m., po czym przed nami otworzyła się rozległa równina. W oddali ośnieżone szczyty Atlasu. 


I Issil, jedyna wioska na horyzoncie, nie ma nawet sklepiku, przy którym moglibyśmy się zatrzymać. Chwilę przerwy zrobiliśmy sobie w cieniu tarasu powyżej, w powrotnej drodze w góry Antyatlasu.
Zjazd z przełęczy w kierunku Akka Igherm został opisany przez Chrisa Scotta jako “dramatic”. Myślałem, że miał na myśli teatralność scen. Z pewnością też, bo widoki zapierały dech w piersiach.

Drugie znaczenie to także dreszcz emocji, który nam towarzyszył przy zjeździe z górki na pazurki po kamistej dróżce.
Trudny dwudziestokilometrowy odcinek wypłukanej ścieżki, przeskakując po kamieniach, pokonywaliśmy chyba ze dwie godziny.

Utrzymanie równowagi na tak nierównym podłożu przy niewielkiej prędkości nie było łatwe. Nasze motocykle są jednak ciężkie. Poza tym trudno o swobodę balansując nad urwiskiem. To jest właśnie ta wspaniała dramaturgia.


Słońce było już nisko, kiedy po wspaniałym wyczerpującym dniu powróciliśmy do ludzi i znaleźliśmy normalną równą drogę. Ostatnie kilometry do Tata, już po asfalcie, jechaliśmy po ciemku. Piotra motocykl pracował nierówno i zwalniał. Całe szczęście, że stało się to tak blisko domu. 

Tata jest bardzo miłym miasteczkiem. Z wyborem hotelu nie było kłopotu. Jedyny, jaki się nadawał, to La Renaissance. Prysznic, dobra kolacja w knajpce przy głównej ulicy. Sympatyczny rozmowny kelner - przewodnik Joshua jest Berberem i ma niebieskie oczy. Proponował nam dzisiaj wycieczkę do okolicznych wiosek - gajów palmowych.

W Tata zostajemy do jutra. Przyda nam się odpoczynek. Piotr już rano naprawił swój motocykl. Jak się okazało zepsuł się przekaźnik zainstalowany przy pompie paliwa - wynalazek, który miał ulepszać oryginalne rozwiązanie Hondy (swoją drogą też nienajlepsze w tym wyjątkowym przypadku). 

Jutro przyniesie nam kolejne przygody.

czwartek, 29 marca 2012

Zagora - Mhamid - Foum Zguid

Na śniadaniu byliśmy już o siódmej. Zaplanowaliśmy przejechać dzisiaj 250 km, z czego 160 km szlakiem przez pustynię. Zwłaszcza pierwsze kilometry w terenie, sądząc z opisu, mogły stanowić wyzwanie, Do trasy podeszliśmy zatem z respektem. 

Na stacji benzynowej w Tagounite nie mieli prądu. Benzynę uzupełniliśmy z beczki w sklepiku w bocznej uliczce.

Mhamid jesy ostatnią wioską. Tu zaczyna sie pustynia. Uzupełniliśmy zapasy wody i jedzenia. Do wieczora musi nam wystarczyć.
Pierwszy odcinek rzeczywiście był piaszczysty. Na szczęście wczoraj padało. Jeepy wygniotły wygodne koleiny. Wystraczyło tylko dokladnie mieścić się w założonym śladzie.
Maciek postanowił pokonać wydmy ma skróty. Nie udało się. Wrócić na drogę też nie było mu łatwo, chociaż dzielny Maciek poradził sobie sam, zanim zdążyliśmy cofnąć się i mu pomóc.
Pustynia zamieniła się w kamienistą. 
W oddali wydmy Erg Chegaga.


Pokonywanie kamienistej drogi jest bez porównania przyjemniejsze motocyklem niż samochodem. Kolejna odsłona to wyschnięte jezioro Lac Iriki. Twarda, w miarę równa nawierznia zachęcała do szybkiej jazdy na azymut. 
Słońce ostro przypiekało. Widzieliśmy wodę, chociaż jej nie było.
A tu kolejna niespodzianka. Skalne wydmy, z daleka wyglądały jak wyasfaltowane.

Wczesnym wieczorem w Foum Zguid zakończylismy nasz trzydniowy pustynny epizod. Zatrzymaliśmy się w wygodnym Hotelu Iriki. 
Jutro góry.

środa, 28 marca 2012

Merzouga - Tafraoute - Tagounite - Zagora

Mohammed był szalenie gościnny. Kolacja, obowiązkowo tagine, potem wieczorne rozmowy. W tle tęskna muzyka berberyjska. Z okazji moich urodzin Piotr ku naszemu zaskoczeniu wyciągnął Żołądkową Gorzką. W Maroku nie pija się alkoholu, naprawdę. Nawet piwo jest rzadkością. Muszę przyznać, sam się zdziwiwłem że bez większej trudności można zaakceptować tutejsze zwyczaje. Tego wieczora jednak nawet Mohammed ze smakiem delektował się miodowym trunkiem.

La Palmeraie 

Mohammed z córką

Trasa do Tagounite, którą wybraliśmy, ma ok. 250 km. Przebiega szlakiem przez pustynię wzdłuż granicy z Algerią. Ze względu na złe relacje pomiedzy tymi państwami, mimo że to tylko pustynia, jest dość pilnie strzeżona. 
Odcinek  zaplanowalismy na dwa dni, z noclegiem w połowie odległości oberży należącej do rodziny Mohammeda (i Mhamida z Amellago, poznanego wcześniej).
Wiele wrażeń spodziewaliśmy się po tym kilkudniowym pustynnym szlaku. Tą trasą przebiegał kiedyś Dakar. Oczywiście zawodnicy pokonywali zapewne w jeden dzień odległości znacznie większe niż my w trzy.
Przez kilka godzin byliśmy sam na sam z krajobrazem. Minęliśmy zaledwie jeden samochód oraz całkiem liczne stado wielbłądów.





Pierwszą napotkana osobą był chłopiec zapraszający nas do zajazdu. Nie zastanawialiśmy się ani chwili.
Obiad w zajeździe na pustkowiu przed wioską Remlia.

Za Remlia czekał nas odcinek specjalny. Oued Rheris. Piętnaście kilometrów piasku w szerokim korycie wyschniętej (na szczęście) rzeki. Piasek miejscami głęboki, grząski. Takie trudne miejsca nazywają feche-feche. W październiku rzeka Rheris niosła wodę. Wtedy szlak był podobno nie do przebycia.

Wyjazd z koryta rzeki ciężkimi motocyklami nie był łatwy. Maciek był na tyle uprzejmy, że wyręczył Piotra i mnie. Zaoszczędziliśmy sporo wysiłku, czasu, a być może sprzęgło.

Minęliśmy kolejna wioskę Tafraoute i tuż przed zmrokiem dotarliśmy do Auberge Dinasour Kem Kem, polecanej przez Mohammeda z Merzouga.
Ahmed, jego kuzyn, bardzo się ucieszył z naszego przyjazdu. 
Byliśmy jedynymi gośćmi. Naszymi gospodarzami byli Ahmed, jego ojciec, który przyjechał po pewnym czasie na motocyklu i włączył generator oraz siostra Ahmeda, która przygotowała nam pyszną kolację. 
W promieniu wielu kilometrów nie było poza nami żywego ducha. Byliśmy naprawde sam na sam z pustynią. Znakomicie się spało.
Poranek był pochmurny. W nocy tez musiało padać. Ojciec Ahmeda była uprzejmy przykryć nasze motocykle. Ciekawe, zauważyłem, że sam spał pod derką na podwórzu na zewnątrz. Człowiek pustyni.
Ahmed mówi po francusku i po hiszpańsku, trochę po angielsku. Rozmowa z jego ojcem była równie serdeczna, chociaż trudno powiedziec w jakim języku. 


Ahmed i ojciec sa bardzo dumni z nalepek, pozostawianych w wielkiej jadalni przez różnych zmotoryzowanych wędrowców. To cała historia. Również książka meldunkowa stanowiła ciekawy materiał. Maciek nakleił w centralnym miejscu reklamę naszej wycieczki Moto Maroc. Ojcu Ahmeda tak się spodobała, że poprosił Maćka o jeszcze jedną. Na szczęście mieliśmy. Została naklejona w najważniejszym miejscu na zbiorniku ich motocykla.

Przed wyjazdem jeszcze tankowanie. Serdeczne pożegnaliśmy miła rodzinę. Byliśmy ich gośćmi w pełnym tego słowa znaczeniu. Berberowie podkreślają i w pełni dają wyraz temu, że ich dom jest naszym domem od chwili przekroczenia progu. Bardzo to miłe.

Descz i burze, które towarzyszyły nam przez cały dzisiejszy dzień są tu zjawiskiem dość wyjątkowym.


Dzisiajszy odcinek pokonaliśmy znacznie szybciej niż wczorajszy. Po drodze wyprzedziliśmy terenowego volkswagena busa na czeskiej rejestracji. Przy posterunku wojskowym była okazja, żeby porozmawiać z dwójką młodych Czechów. Okazało się, że bus towarzyszy siódemce motiocyklistów z Pragi. Przyjeżdżają do Maroka często. Samych motocyklistów (w tym jedną dziewczynę) poznaliśmy później przy obiedzie w Tagounite.
Jutrzejszy pustynny dzień mamy rozpocząć w Tagounite. Nie nocujemy tam jednak. Maciek namówił nas na przyjazd do Zagory i zanocowanie dla odmiany w hotelu. Dołożyliśmy zatem dzisiaj 60 km po asfalcie, jutro rano bedziemy wracać. Hotel jest wygodny. I mamy internet, mozemy odczytać pocztę i przesłać zdjęcia.

poniedziałek, 26 marca 2012

Midelt - Merzouga

Wyruszyliśmy dość wcześnie. Kolejna przełęcz ok 2000 m n.p.m. w porannej mgle. Drogę nr 13 prowadzącą na południe opuściliśmy w Er Rich. 

Po kilkudziesięciu kilometrach przed rozwidleniem dróg zatrymaliśmy się w uroczej Auberge Afrika w Amellago.

Właściciel Mhamid okazał się szalenie serdeczny. Kawa z dodatkiem kardamonu, anyżku, rumianku, imbiru i innych ziół smakowała tajemniczo. Zostałem zaproszony do kuchni, gdzie żona Mhamida z pięknym uśmiechem uajwniała mi sekrety naparu. Zasiedzieliśmy się dłuższą chwilę.

Przed odjazdem Mhamid polecił nam miejsce przy wydmach w Merzouga, gdzie mieliśmy zatrzymać się wieczorem.
Wcześniej jednak czekał nas piękny zjazd korytem rzeki Gheris. Tworzy ona malowniczy kanion. Wielkrotnie przeprawialiśmy się brodem pomiędzy jej brzegami, co stanowiło dodatkową atrakcję.



Oazy Gheris.


W dolinie w Goulmima obiad, dzisiaj tagine.


Zaskakujące spotkanie. Zdziwieni byliśmy i my, i wielbłądy. My pewnie bardziej. Maciek próbował się zaprzyjaźnić, ale to dość płochliwe zwierzęta.


Rissani, a dalej Merzouga.


Ostatnie chwile przed zmierzchem. Słynne wydmy Erg Chebbi.

Już po ciemku, z pomocą berberyjskiego chłopaka w błękitnej galabii (na skuterze siedział bokiem ze względu na swój strój właśnie), dotarliśmy do Auberge La Palmaraie koło Merzouga. Powitał nas Mohammed Chatri, brat Mhamida poznanego przed południem. Piękne miejsce, przestronne pomieszczenia. Znakomita kolacja. Chatri jest naprawdę gościnny.